piątek, 13 stycznia 2012

przecież to dopiero początek...

nie.... historia czarodziejki ze szklanej góry się nie zakończyła. to dopiero początek.
ja tylko muszę wrócić na szklaną górę.
na trochę.
czarodziejka wróci. chyba :)
jeśli zechce.

środa, 4 stycznia 2012

zderzenie z rzeczywistością czyli wizyta w banku

jeśli chcesz wrócić do lat 80siątych - polecam odwiedziny w banku spółdzielczym.... może nawet król Ćwieczek nie czuł by się tam specjalnie zagubiony.
tydzień temu wpadłam do bs na os. władysława łokietka w poszukiwaniu bankomatu. nie ma. NIE_MA. wyobrażacie sobie bank (choćby punkt bankowy) BEZ bankomatu?? to trzeba zobaczyć.....
dziś poszłam zapłacić czynsz. adm posiada konto właśnie w banku spółdzielczym a moja mama nie wierzy w przelewy internetowe. zażądała pieczątki z banku. jednak lojalnie uprzedziła co mnie czeka. jednak to co zastałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
najpierw kolejka po druczek. zanim stanęłam zaryzykowałam pytanie w kasie - czy jest pani w stanie na podstawie tego dokumentu przyjąć wpłatę i sporządzić nowe potwierdzenie w płaty?? NIE.
powrót do kolejki po druczek. i pytanie do urzędniczki (młoda dziewczyna. paznokcie wymalowane pierwotnie na czerwono aktualnie lakier częściowo obleziony. nieestetyczny widok co najmniej...) - czy może mi pani
wydrukować takich druczków na wpłatę czynszu więcej?? żeby moja mama będąca inwalidką narządów ruchu nie musiała za każdym razem stać w kolejce.
NIE. każdorazowo trzeba odstać swoje. jedyne co pani była w stanie mi doradzić to dokonywanie opłat przelewem z innego banku. no właśnie to samo proponowałam mojej mamie... odebrałam mój druczek (drukarka igłowa cienki papier - technika jak przed 20 laty....) i udałam się w druga kolejkę - tym razem do kasy. tylko cholerra co jest?? czynna jedna kasa a jeszcze chwilę temu czynne były dwie!! pani kasjerka otóż udała się spożyć śniadanie. ne zostawiła ani tabliczki "kasa nieczynna" ani nie dostrzegłam umieszczonej w widocznym i łatwo dostrzegalnym miejscu na oknie kasowym informacji o przerwie śniadaniowej. obiadowej. czy jakiejkolwiek innej. przypomniał mi się film śp Stanisława Barei i scena na poczcie gdy pani na hasło "albo jedzenie albo praca" zatrzasnęła okienko przed nosem klienta i ostentacyjnie oddała się pożeraniu truskawek. maczając je w cukrze. który był wówczas na kartki.
odczekałam więc w drugiej kolejce - do jedynej czynnej kasy. wielka dama przyjęła mój druczek w swe upierścienione dłonie (nikt nie pouczył że nadmiar biżuterii jest nieelegancki??) a zapytana czy byłaby w stanie wygenerować taki dokument na podstawie danych odbiorcy tak jak dzieje się to w innych bankach nadęła się godnie i oświadczyła iż to zajmowałoby jej za dużo czasu. na moją uwagę iż w pko wbk czy w aliorze takie procedury są stosowane i wpływają pozytywnie na jakość obsługi - klient stoi w jednej kolejce jeden raz i nie musi biegać między okienkami i wystawać w kolejkach - odęła się jeszcze godniej i oświadczyła że "taki mamy SYSTEM". ta. jak za komuny - pomyślałam. a pani dodała iż przecież mogę korzystać z usług innych baków. tyle że będzie mnie to kosztować. no nie - w moim banku nie pobiera się prowizji za opłaty.
zresztą... wolę zapłacić za przelew niż tracić czas. w końcu czas to pieniądz. a w banku spółdzielczym czasu petenta się nie szanuje.
do tego w siedzibie placówki panuje potworny upał. pracownicy w cienkich sweterkach a nawet w bluzeczkach z krótkimi rękawkami za to petenci upoceni jak myszy. przecież mamy grudzień i na wyjście do miasta ubieramy się ciepło.
ja rozumiem dbałość o pracowników.
czas chyba jednak zadbać o klientów. bo ich bank spółdzielczy rzeczywiście utraci.

czarodziejki sąsiedztwo co najmniej dziwne

za sąsiada miała Licho. nie oznacza to że mieszkało ono obok. szwendało się po świecie tu i ówdzie. pod różnymi mostami pomieszkiwało a czasem nawet w rurach spało. ale pojawiało się zawsze gdy czarodziejka krzyczała "DO LICHA!!" na widok spadających podczas kolejnego trzęsienia szklanej góry kubeczków.
Licho dostarczało więc nowe kubeczki i dywaniki w zamian za te poniszczone. czasem przynosiło urocze staroćki kupione na bawarskim flohmarkcie a kiedy indziej nudne rozentale. zapewne kradzione. ale to Licha sprawa. gdy coś zniknie w domu spod ręki mówi się że diabeł ogonem nakrył. nieprawda. to Licho dla czarodziejki potrzebowało. i zabrało. naprawdę.... Licha sprawa.
bo może nawet wszystko Licho zdobywało na gumtree. czyli - w okolicy.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

gdzie podziało się imię czarodziejki??

czarodziejka bardzo chciała kochać i być kochaną. do tego z zakochaniem było jej bardzo do twarzy więc zakochiwała się chętnie i bez strachu. licząc że kiedyś TO właśnie zakochanie przetrwa wieki.
każdy mężczyzna którego właśnie kochała nazywał ją po swojemu. aż zapomniała jak jej właściwie na imię.
jednak zwykłym śmiertelnikom trudno było nadążyć za czarodziejką. dla jednych była za wesoła - dla innych zbyt melancholijna. śmiała się zbyt głośno. płakała zbyt rozpaczliwie. piła za dużo albo za mało. kochała za mocno lub zbyt słabo. zawsze znajdował się powód by ją porzucić. czasem nawet bez słowa. wyjść z domu nawet nie krzyknąwszy "wychodzę!!".
za każdym razem serce czarodziejki pękało z żalu i rozpaczy. sklejała je zawsze troskliwie ale niestety robiła to cementem więc jej serce twardniało coraz bardziej i zakochać się po raz kolejny było jej trudniej. nie przejmowała się tym specjalnie i coraz rzadziej schodziła między ludzi ze swej szklanej góry.