środa, 4 stycznia 2012

zderzenie z rzeczywistością czyli wizyta w banku

jeśli chcesz wrócić do lat 80siątych - polecam odwiedziny w banku spółdzielczym.... może nawet król Ćwieczek nie czuł by się tam specjalnie zagubiony.
tydzień temu wpadłam do bs na os. władysława łokietka w poszukiwaniu bankomatu. nie ma. NIE_MA. wyobrażacie sobie bank (choćby punkt bankowy) BEZ bankomatu?? to trzeba zobaczyć.....
dziś poszłam zapłacić czynsz. adm posiada konto właśnie w banku spółdzielczym a moja mama nie wierzy w przelewy internetowe. zażądała pieczątki z banku. jednak lojalnie uprzedziła co mnie czeka. jednak to co zastałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
najpierw kolejka po druczek. zanim stanęłam zaryzykowałam pytanie w kasie - czy jest pani w stanie na podstawie tego dokumentu przyjąć wpłatę i sporządzić nowe potwierdzenie w płaty?? NIE.
powrót do kolejki po druczek. i pytanie do urzędniczki (młoda dziewczyna. paznokcie wymalowane pierwotnie na czerwono aktualnie lakier częściowo obleziony. nieestetyczny widok co najmniej...) - czy może mi pani
wydrukować takich druczków na wpłatę czynszu więcej?? żeby moja mama będąca inwalidką narządów ruchu nie musiała za każdym razem stać w kolejce.
NIE. każdorazowo trzeba odstać swoje. jedyne co pani była w stanie mi doradzić to dokonywanie opłat przelewem z innego banku. no właśnie to samo proponowałam mojej mamie... odebrałam mój druczek (drukarka igłowa cienki papier - technika jak przed 20 laty....) i udałam się w druga kolejkę - tym razem do kasy. tylko cholerra co jest?? czynna jedna kasa a jeszcze chwilę temu czynne były dwie!! pani kasjerka otóż udała się spożyć śniadanie. ne zostawiła ani tabliczki "kasa nieczynna" ani nie dostrzegłam umieszczonej w widocznym i łatwo dostrzegalnym miejscu na oknie kasowym informacji o przerwie śniadaniowej. obiadowej. czy jakiejkolwiek innej. przypomniał mi się film śp Stanisława Barei i scena na poczcie gdy pani na hasło "albo jedzenie albo praca" zatrzasnęła okienko przed nosem klienta i ostentacyjnie oddała się pożeraniu truskawek. maczając je w cukrze. który był wówczas na kartki.
odczekałam więc w drugiej kolejce - do jedynej czynnej kasy. wielka dama przyjęła mój druczek w swe upierścienione dłonie (nikt nie pouczył że nadmiar biżuterii jest nieelegancki??) a zapytana czy byłaby w stanie wygenerować taki dokument na podstawie danych odbiorcy tak jak dzieje się to w innych bankach nadęła się godnie i oświadczyła iż to zajmowałoby jej za dużo czasu. na moją uwagę iż w pko wbk czy w aliorze takie procedury są stosowane i wpływają pozytywnie na jakość obsługi - klient stoi w jednej kolejce jeden raz i nie musi biegać między okienkami i wystawać w kolejkach - odęła się jeszcze godniej i oświadczyła że "taki mamy SYSTEM". ta. jak za komuny - pomyślałam. a pani dodała iż przecież mogę korzystać z usług innych baków. tyle że będzie mnie to kosztować. no nie - w moim banku nie pobiera się prowizji za opłaty.
zresztą... wolę zapłacić za przelew niż tracić czas. w końcu czas to pieniądz. a w banku spółdzielczym czasu petenta się nie szanuje.
do tego w siedzibie placówki panuje potworny upał. pracownicy w cienkich sweterkach a nawet w bluzeczkach z krótkimi rękawkami za to petenci upoceni jak myszy. przecież mamy grudzień i na wyjście do miasta ubieramy się ciepło.
ja rozumiem dbałość o pracowników.
czas chyba jednak zadbać o klientów. bo ich bank spółdzielczy rzeczywiście utraci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz